menu_AFT20

niedziela, 7 lipca 2013

Wioska Indiańska Józefów/k. Chocza

Cudowny weekend w świetnym miejscu... tak tak! musze tak zacząć, bo było świetnie.
Teraz od początku...
Na początku ubiegłego tygodnia wypatrzułam na jednej ze stron z grupowymi zakupami kupon na dwa dni do wioski indiańskiej Raven Territory w Józefowie k.Chocza (niedaleko Kalisza). Nie zwlekaliśmy długo, bo o pogodę na weekend czasem ciężko. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy. Mimo prawie 5-cio godzinnej drogi z naszą córą i kilkoma przystankami, dojechaliśmy na miejsce. Pierwsze wrażenie oszałamiające!


Wioska wygląda jak wycięta z filmu i wklejona pośród polskich pól i łąk. Tipi mają wysokość około trzech białych twarzy, są oryginalnie pomalowane i fachowo ustawione. Obok mieści się biuro szeryfa, shop , ruchome piaski, kantyna i wiele innych.
Gdy przyjechaliśmy do wioski biegało po niej około 200 turystów i przyznam, że czułam się jak w markecie. Lecz po godzinie 18-stej, gdy została garstka osób zdecydowanych na nocleg w tipi, zrobiło sie fantastycznie. Dlaczego? Czytajcie dalej.

Ukochałyśmy z córą kaktusa, bo jak szalec to szaleć!

Podjęliśmy razem z mężem wyzwanie ujeżdżenia byka. Niestety ja poździerałam kostkę i kolano, a mój mąż dziś (dzień później) ma zakwasy :-)

Nasze tipi wewnątrz. Później rozpaliiśmy ognisko i przez otwór na górze można było podziwiać gwiazdy - rewelacja.

Gdy znikli turyści z większych grup, w końcu mieliśmy czas usiąść, poznać ludzi i porozmawiać. Na zdjęciu powyżej siedzimy z Panem Traperem. Niesamowity człowiek. Ma prawie 80 lat i od ponad
50-ciu lata po świecie i szuka złota. Nie na indiańskich wioskach, lecz w prawdziwym świecie. W swoim życiu znalazł ponad 28 kg tego kruszca i to nie koniec. Na początku sierpnia wylatuje do Stanów i znów będzie przesiewał piasek. Czy to nie jest człowiek z pasją? Jak najbardziej jest i to fantastyczne słuchać jego historii.

My też dla zabawy próbowaliśmy przesiewać piasek i znaleźliśmy kilka pomalowanych kamyczków i powiem Wam szczerze, że mimo to było fajnie.

W nagrodę za znalezione złoto nasza Asia dostała pozłacany kamyczek i czekoladki!

Potem udaliśmy się na farmę po drugiej stronie wioski. Poza dmuchańcami dla dzieci, można było spróbować wydoić krowę. Jak widać dla dziecka to frajda i dobry moment, by wytłumaczyć, że te cysie krowy to wymiona i mimo tego, że krowa je zieloną trawę, to daje białe mleko.

Nie mogliśmy jej oderwać od plastikowego zwierzaka.

 
Wróciliśmy na swoją stronę dalej bratać się z czerwonymi twarzami. Mieliśmy okazję porzucać tomahawkiem i postrzelać z łuku do tarczy. Każdemu komu wydaje się to łatwe i nudne - zapraszam! Też byliśmy cwani, a potem jak dzieci staraliśmy się jak najlepiej potrafimy.

Mój mąż stara się wcelować w środeczek i przyznam, że nieźle mu szło!

Za to nasza córa, która nie mogła skorzystać z wyżej wymienionych przyjemności, rzucała kapeluszem na rogi bawoła...

...i podkowami do wiaderka z piaskiem. Ciężko ją było oderwać od zabawy do momentu...

...kiedy na podwórzu znalazły sie osiołki i poszliśmy się z nimi troszkę pobawić.

Łobuziaki szalały i biegały między nami i przeszkodami. Mimo to były słodkie i kochane oraz zupełnie nie groźne.

Kolejny krok, to piwo i ognisko. Idę i cieszę się jak dziecko, ponieważ zakupiłam niezwykłe "200 EURO", które...

...chwilę potem pożarliśmy całą rodziną!

Ognisko było świetne. Znów mogliśmy porozmawiać i tym razem trafiliśmy na Pana Konfederata, który opowiedział nam historię powstania tej wioski indiańskiej czyli skąd narodził sie pomysł. Opowiedzieł dlaczego każdy element stoi w swoim miejscu i jakie jest podłoże historyczne tego faktu. Mieliśmy okazję pooglądać stare jednodolarówki. Dowiedzieliśmy się, że wiele eksponatów zostało przywiezionych ze Stanów Zjednoczonych. Jeszcze wiele innych historii, o których nie chcę opowiadać, by zmobilizować Was do odwiedzenie tego miejsca.

Potem udaliśmy się na nocleg do naszego tipi. Rozpaliliśmy ognisko i zasnęliśmy przy jego cieple. Obudziła nas kukułka, a raczej jej kukanie. Gdy otworzyłam oczy i spojrzałam w górę, ujrzałam białe obłoki biegnące po niebie w otworze górnym mojego tipi. Poczułam się jak na wakacjach, choć miałam świadomość, że dziś wracamy.
Jednak zanim wróciliśmy, poszliśmy jeszcze na przepyszne śniadanko oraz troszkę zabaw.

Asia zrobiła rodzicom pamiątkowe zdjęcie na wozie.

Podreptaliśmy na most na linach.

 
Pokonaliśmy kilka przeszkód.
Poszliśmy się pożegnać ze wszystkimi miłymi dla nas osobami i ruszyliśmy w ponad 3-godzinną drogę.
Na styku dwóch województw: łódzkiego (powiat wieruzowski, gmina Wieruszów) oraz wielkopolskiego (powiat kępiński, gmina Łęka Opatowska) odkryliśmy niezwykły Pomik Przyrody - Aleję Dębów. Zatrzymaliśmy się by nie tylko ją sfotografować, ale i chwilkę odetchnąc w tak cudnym miejscu.

Niestety droga jeszcze daleka do domu, więc pojechaliśmy dalej...

...ledwo dotarliśmy do domu, a już okazało się, że został wysłany za nami list gończy :-)

Chcę raz jeszcze powiedzieć, że odkryliśmy to miejsce przypadkiem, ale nas urzekło. Bawiliśmy się tu doskonale - dziękujemy! Innym w 100% możemy polecić tę wioskę indiańską, bo mimo długiej drogi, wrażenia, atrakcje i klimat jest niezapomniany - pamiętajcie jednak, że trzeba tam zostać minimum na 2 dni by poczekać aż znikną rozpędzeni turyści i zostanie tylko grupka swoich.
Pozdrawiamy!

2 komentarze:

  1. Absolutna rewelacja! I mogę tylko "odbić piłeczkę" i zapytać, gdzie Pani wynajduje takie miejsca! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dawno temu uparłam się na wioskę indiańską i przeszukiwałam całą Polskę (internetowo) by odnaleźć to wyjątkowe, jedyne miejsce. Dodatkowo udało się zakupić rewelacyjną ofertę dla 3 osób z wyżywieniem, noclegiem i atrakcjami za jedyne 210zł. Gorąco polecam, bo ludzie są tam fantastyczni, z pasją i dodatkowo super podejściem do dzieci.

      Usuń