Byłam już w Norwegii, na przykład na Preikestolen, ale nigdy nie widziałam Lofotów. To miejsce kojarzy każdy i duża część osób marzy by tu przyjechać. My oczywiście byłyśmy w tej grupie marzycieli.
Nasza wakacyjna podróż początkowo nie brała pod uwagę Lofotów, bo skoro będziemy na Spitsbergenie (który mało nie kosztuje), to pewnie na drugie tyle nie starczy kasy. Światełko nadziei jednak cały czas się tliło. Lądujemy w Oslo wracając ze Spitsbergenu, więc jest okazja by tam się pojawić choć na chwilę, bo już połowa drogi będzie za nami. Bum! Mamy rozwiązanie jak się tam dostać. Wyszukałam połączenie kolejowe (i do tego widokowe) z Oslo przez Trondheim do Bodo, a następnie prom z Bodo do Moskenes. Takim sposobem nasze stopy stanęły na Lofotach.
Widoki ♥♥♥ nie da się ich tak zwyczajnie opisać... te czerwone i żółte domki na długich nogach stojące w szafirowej wodzie, a w tle szare, strzeliste skały. Taki widok jest jak z pocztówki, jak z obrazka. Pięknie!
Wiele razy widziałam Lofoty na zdjęciach, ale zobaczyć je na żywo, to coś zupełnie innego.
A do tego zamieszkałyśmy w Å, które czyta się jako długie "o" i jest to najkrótsza nazwa miejscowości w całej Europie. Taka sama nazwa miejscowości jest także w Szwecji, ale chyba ta norweska jest bardziej znana.
Zamieszkałyśmy w naszym drewnianym, czerwonym domku na nogach, a z okna widziałysmy inne domki ustawione na szafirowej wodzie. Mewy krzyczały codziennie, a słońce wkradało się do pokoju 24h na dobę, chyba że była mgła. Pogoda dopisała, bo nie padało, a strzeliste skały tylko 2 razy na 6 dni ukryły się we mgle. Lofoty to moim zdaniem jedno z tych miejsc, w które trzeba w swoim życiu dotrzeć ♥♥♥
menu_AFT20
- Strona Główna
- O Nas
- REKORD POLSKI - 46 STOLIC EUROPY
- SPOTKANIA / MY W MEDIACH
- Ważniejsze wyprawy
- Azja - miejsca
- Europa - miejsca
- Polska - miejsca
wtorek, 20 sierpnia 2019
poniedziałek, 22 lipca 2019
Zobaczyć Longyearbyen z góry
Zanim poleciałyśmy na Svalbard, marzyłam o tym, by wejść na wzgórze nad miasteczkiem Longyearbyen i zobaczyć je z góry. To był dla mnie wyjątkowy widok. Miasteczko, które funkcjonuje cały rok, które położone jest najwyżej na północ i w którym jest mniej osób niż niedźwiedzi polarnych na Svalbardzie.
Dzień po przylocie umówione byłyśmy na trekking z Reinie i jego piękną suczką Sissi. Szłyśmy my dwie i jeszcze jeden chłopak z Ukrainy. Rano spotkaliśmy się na śniadaniu w kuchni. Na spokojnie wszyscy zjedli, spakowali co potrzebowali i ruszyliśmy na lotnisko. Z lotniska bowiem zamawia się taksówki. Tu jest asfalt, a do campingu prowadzi tylko szutrowa droga od strony nabrzeża. Tak jest wygodniej, szybciej i taniej. Podejście pod górkę do lotniska zajmuje max 5 minut, więc to żaden wyczyn. Taksi zabiera nas pod stary i piękny svalbardzki kościółek. Obok rozpoczyna się szlak na górę. Jest stromo i mnóstwo kamieni. Trekkingi to cudowne buty, które ratują nogę przed skręceniem, ale także przed wodą, której tu dużo. Podłoże jest jak gąbka, bo w zimie leżało połacie śniegu (nadal leżą) i wszystko przy temperaturze 11 do 13 stopni topnieje z dnia na dzień. Będzie tak topniało do kolejnej zimy. Idziemy, idziemy. Przyznaje, że chwilami tracę oddech. Jest tak stromo, a ja zero kondycji. Tu natura nie wybacza. Trzy głębokie wdechy i dalej. Po około godzinie docieramy na górę. Widoki ♥♥♥ nie da się ich opisać słowami. Kiedy człowiek setki razy widzi ten widok na zdjęciach w internecie i nagle staje tu i widzi to na żywo, to aż łzy cisną się do oczu. Jest cudnie!
Dzień po przylocie umówione byłyśmy na trekking z Reinie i jego piękną suczką Sissi. Szłyśmy my dwie i jeszcze jeden chłopak z Ukrainy. Rano spotkaliśmy się na śniadaniu w kuchni. Na spokojnie wszyscy zjedli, spakowali co potrzebowali i ruszyliśmy na lotnisko. Z lotniska bowiem zamawia się taksówki. Tu jest asfalt, a do campingu prowadzi tylko szutrowa droga od strony nabrzeża. Tak jest wygodniej, szybciej i taniej. Podejście pod górkę do lotniska zajmuje max 5 minut, więc to żaden wyczyn. Taksi zabiera nas pod stary i piękny svalbardzki kościółek. Obok rozpoczyna się szlak na górę. Jest stromo i mnóstwo kamieni. Trekkingi to cudowne buty, które ratują nogę przed skręceniem, ale także przed wodą, której tu dużo. Podłoże jest jak gąbka, bo w zimie leżało połacie śniegu (nadal leżą) i wszystko przy temperaturze 11 do 13 stopni topnieje z dnia na dzień. Będzie tak topniało do kolejnej zimy. Idziemy, idziemy. Przyznaje, że chwilami tracę oddech. Jest tak stromo, a ja zero kondycji. Tu natura nie wybacza. Trzy głębokie wdechy i dalej. Po około godzinie docieramy na górę. Widoki ♥♥♥ nie da się ich opisać słowami. Kiedy człowiek setki razy widzi ten widok na zdjęciach w internecie i nagle staje tu i widzi to na żywo, to aż łzy cisną się do oczu. Jest cudnie!
niedziela, 21 lipca 2019
Dotknąć Arktyki (Svalbard, Spitsbergen)
Sobota rano 5:40. Czekamy na pociąg, który zaraz zabierze nas do Gdańska. To będzie tylko przystanek na naszej trasie, ale już jestem podekscytowana, że wyruszam przed siebie, gdzieś w nieznane.
W Gdańsku było jak zawsze, fajnie, ciepło i wesoło. Dużo się działo. Trafiłyśmy na święto Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej Polskiej, odwiedziłyśmy Gdyńskie Akwarium i zakończenie pokazów we FlyBordzie. Wszystko piękne, ale nastał moment, gdy trzeba było spakować manatki i ruszyć dalej na północ. Rano wymeldowałyśmy się z hostelu i podreptałyśmy na przystanek autobusowy. Chwilę potem autobus zabrał nas na krajoznawczą wycieczkę w kierunku lotniska. Spakowałyśmy nasze plecaki po raz pierwszy w torby ochronne, poszłyśmy sprawdzić czy waga jest poniżej limitu i odprawiłyśmy się. Nadałyśmy bagaż i przeszłyśmy kontrolę bezpieczeństwa. To wszystko trwa tak długo, że nie wiadomo kiedy, a już pakowałyśmy się na pokład naszego airbusa do Oslo. Chwilę potem start, a nieco ponad godzinkę później - lądowanie. Z lotniska do hotelu miałyśmy dwa przystanki lotniskowym autobusem transferowym. Na szczęście Asia jeździ nim za darmo, więc jeszcze jakoś się to kalkuluje. Noc w hotelu minęła szybko i wygodnie. Rano śniadanie, pakowanie kilku wcześniej wyciągniętych drobiazgów i ponownie w drogę. Autobus transferowy, odprawa, nadanie bagażu, kontrola bezpieczeństwa... oraz tym razem kontrola paszportów... bo wylatujemy poza Unię Europejską. Pan w okienku potwierdza "Svalbard... ochocho". To chyba znaczy, że nie często latają tam matki z dziećmi na wakacje. Chwila oczekiwania. Ostatnia toaleta, bo w końcu lot potrwa 3 godziny i nareszcie wsiadamy do samolotu. Start, piękne widoki. Drzemka. Przebudziłam się nad Lofotami. Z góry pilot potwierdza, co podziwiamy. Jest już cudnie. Przechodzą ciary, a będzie jeszcze lepiej.
Zaczynamy lądować. Nie mogę się doczekać i jednocześnie mam obawy. To dość "egzotyczny" kierunek, ale jak my nie damy rady, to kto da. Jesteśmy już na ziemi. wychodzimy z samolotu na płytę lotniska. Dotykam stopami mojej wymarzonej Arktyki. Wcale nie jest tak zimno jak by się mogło wydawać.
W Gdańsku było jak zawsze, fajnie, ciepło i wesoło. Dużo się działo. Trafiłyśmy na święto Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej Polskiej, odwiedziłyśmy Gdyńskie Akwarium i zakończenie pokazów we FlyBordzie. Wszystko piękne, ale nastał moment, gdy trzeba było spakować manatki i ruszyć dalej na północ. Rano wymeldowałyśmy się z hostelu i podreptałyśmy na przystanek autobusowy. Chwilę potem autobus zabrał nas na krajoznawczą wycieczkę w kierunku lotniska. Spakowałyśmy nasze plecaki po raz pierwszy w torby ochronne, poszłyśmy sprawdzić czy waga jest poniżej limitu i odprawiłyśmy się. Nadałyśmy bagaż i przeszłyśmy kontrolę bezpieczeństwa. To wszystko trwa tak długo, że nie wiadomo kiedy, a już pakowałyśmy się na pokład naszego airbusa do Oslo. Chwilę potem start, a nieco ponad godzinkę później - lądowanie. Z lotniska do hotelu miałyśmy dwa przystanki lotniskowym autobusem transferowym. Na szczęście Asia jeździ nim za darmo, więc jeszcze jakoś się to kalkuluje. Noc w hotelu minęła szybko i wygodnie. Rano śniadanie, pakowanie kilku wcześniej wyciągniętych drobiazgów i ponownie w drogę. Autobus transferowy, odprawa, nadanie bagażu, kontrola bezpieczeństwa... oraz tym razem kontrola paszportów... bo wylatujemy poza Unię Europejską. Pan w okienku potwierdza "Svalbard... ochocho". To chyba znaczy, że nie często latają tam matki z dziećmi na wakacje. Chwila oczekiwania. Ostatnia toaleta, bo w końcu lot potrwa 3 godziny i nareszcie wsiadamy do samolotu. Start, piękne widoki. Drzemka. Przebudziłam się nad Lofotami. Z góry pilot potwierdza, co podziwiamy. Jest już cudnie. Przechodzą ciary, a będzie jeszcze lepiej.
Zaczynamy lądować. Nie mogę się doczekać i jednocześnie mam obawy. To dość "egzotyczny" kierunek, ale jak my nie damy rady, to kto da. Jesteśmy już na ziemi. wychodzimy z samolotu na płytę lotniska. Dotykam stopami mojej wymarzonej Arktyki. Wcale nie jest tak zimno jak by się mogło wydawać.
środa, 26 czerwca 2019
Przygotowania do Spitsbergenu (Svalbard)
Większość moich znajomych nie wierzyła, gdy na pytanie:"Gdzie jedziesz na wakacje?" odpowiadałam "Arktyka, Svalbard lub Spitsbergen jak kto woli".
Robili wielkie oczy i nie do końca chyba umieli to miejsce zlokalizować na mapie. Tłumaczyłam zatem, że to ta wyspa co leży nad Norwegią jeszcze bardziej na północy.
"Ale tam jest zimno? Po co Ty tam lecisz, jak tam nic nie ma?"
"Właśnie po to nic, odpocząć".
Przygotowania
Prawdę mówiąc cały pomysł zrodził się prawie rok temu, chwilę po wakacjach czyli wrzesień 2018. Bardzo nam się podobało w Norwegii i na Islandii i zdecydowałyśmy (z Asią), że chcemy spróbować jeszcze dalszej północy. Poszłyśmy ekstremalnie i zdecydowałyśmy się polecieć na Arktykę.
Końcem października udało się kupić bilety tam i powrót z Oslo.
Pod koniec roku upolowałyśmy także połączenie do Oslo.
Jednak nie chcąc kończyć wakacji po samej Arktyce z Oslo ponownie wyruszamy za koło podbiegunowe, ale tym razem na Lofoty.
Około końca marca miałyśmy wszystkie bilety na loty i pociągi.
Udało się także wykupić dwie wycieczki na samej Arktyce: konno wyprawę po okolicy Longyearbyen oraz rejs do Pyramiden. Zarezerwowałyśmy także camping.
Ostatnie dwa tygodnie przed wylotem to najintensywniejszy czas przygotowań. Wymiana kasy, bo za kilka atrakcji płacimy w NOKach i musimy je mieć ze sobą oraz kompletowanie sprzętu i jedzenia.
Jedzenie
Nie łatwy to temat, bo i ceny na Arktyce wypowiadam z trudem (są tak wysokie).
Liofilizowane posiłki są super, ale tez swoje kosztują i wbrew wszystkiemu też nie ma, aż takiej różnorodności jakby mogło się zdawać. Poszukałyśmy więc w necie rozwiązań na nasza kieszeń i podeszłyśmy do tematu same. Pożyczyłam suszarkę do mięsa, warzyw i owoców od kolegi z pracy i ruszyłyśmy z suszeniem.
Robili wielkie oczy i nie do końca chyba umieli to miejsce zlokalizować na mapie. Tłumaczyłam zatem, że to ta wyspa co leży nad Norwegią jeszcze bardziej na północy.
"Ale tam jest zimno? Po co Ty tam lecisz, jak tam nic nie ma?"
"Właśnie po to nic, odpocząć".
Przygotowania
Prawdę mówiąc cały pomysł zrodził się prawie rok temu, chwilę po wakacjach czyli wrzesień 2018. Bardzo nam się podobało w Norwegii i na Islandii i zdecydowałyśmy (z Asią), że chcemy spróbować jeszcze dalszej północy. Poszłyśmy ekstremalnie i zdecydowałyśmy się polecieć na Arktykę.
Końcem października udało się kupić bilety tam i powrót z Oslo.
Pod koniec roku upolowałyśmy także połączenie do Oslo.
Jednak nie chcąc kończyć wakacji po samej Arktyce z Oslo ponownie wyruszamy za koło podbiegunowe, ale tym razem na Lofoty.
Około końca marca miałyśmy wszystkie bilety na loty i pociągi.
Udało się także wykupić dwie wycieczki na samej Arktyce: konno wyprawę po okolicy Longyearbyen oraz rejs do Pyramiden. Zarezerwowałyśmy także camping.
Ostatnie dwa tygodnie przed wylotem to najintensywniejszy czas przygotowań. Wymiana kasy, bo za kilka atrakcji płacimy w NOKach i musimy je mieć ze sobą oraz kompletowanie sprzętu i jedzenia.
Jedzenie
Nie łatwy to temat, bo i ceny na Arktyce wypowiadam z trudem (są tak wysokie).
Liofilizowane posiłki są super, ale tez swoje kosztują i wbrew wszystkiemu też nie ma, aż takiej różnorodności jakby mogło się zdawać. Poszukałyśmy więc w necie rozwiązań na nasza kieszeń i podeszłyśmy do tematu same. Pożyczyłam suszarkę do mięsa, warzyw i owoców od kolegi z pracy i ruszyłyśmy z suszeniem.
poniedziałek, 1 kwietnia 2019
Dotknąć Atlantyku
Grudzień. Święta. Barszczyk czerwony z torebki i słońce.
Tak wyglądało nasze Boże Narodzenie. Chcieliśmy pojechać w miejsce, które ogrzeje nas choć odrobinkę. Wybraliśmy Portugalię - Porto. Miasto, które bardzo nam się spodobało. Jednak najbardziej spodobał nam się Atlantyk. Cudowny ocean. Szum fal, muszelki, setki muszelek i małży, rozgwiazdy, no i oczywiście błotko - słone błotko.
Metrem do plaży można dostać się w następujący sposób: nieważne jaką linią zaczynamy podróż, kończymy na niebieskiej linii (linia A) na przystanku Matosinhos Sul. Następnie jakieś 500 metrów na nóżkach i jesteśmy już na plaży.
Plaża w Porto jest bardzo szeroka, ale tylko w czasie odpływu. Co jakiś czas znajdują się na niej skałki, na których można odnaleźć setki małych małży. Niestety fale wyrzucają także sporo rozgwiazd. Jeśli odpowiednio szybko wrzucimy je do wody, to uratujemy im życie. Nie trzeba bać się i można na spokojnie wziąć je do ręki. Bądźmy jednak delikatni, bo to żywe stworzenie.
Tak wyglądało nasze Boże Narodzenie. Chcieliśmy pojechać w miejsce, które ogrzeje nas choć odrobinkę. Wybraliśmy Portugalię - Porto. Miasto, które bardzo nam się spodobało. Jednak najbardziej spodobał nam się Atlantyk. Cudowny ocean. Szum fal, muszelki, setki muszelek i małży, rozgwiazdy, no i oczywiście błotko - słone błotko.
Metrem do plaży można dostać się w następujący sposób: nieważne jaką linią zaczynamy podróż, kończymy na niebieskiej linii (linia A) na przystanku Matosinhos Sul. Następnie jakieś 500 metrów na nóżkach i jesteśmy już na plaży.
Plaża w Porto jest bardzo szeroka, ale tylko w czasie odpływu. Co jakiś czas znajdują się na niej skałki, na których można odnaleźć setki małych małży. Niestety fale wyrzucają także sporo rozgwiazd. Jeśli odpowiednio szybko wrzucimy je do wody, to uratujemy im życie. Nie trzeba bać się i można na spokojnie wziąć je do ręki. Bądźmy jednak delikatni, bo to żywe stworzenie.
Etykiety:
#ChirucaExpedition,
aktywnie,
co robić w Porto z dzieckiem,
ocean,
Ocean Atlantycki,
Porto z dzieckiem,
Portugalia,
spacer
Lokalizacja:
Porto, Portugalia
wtorek, 1 stycznia 2019
Metro w Porto - o co chodzi ze strefami?
Gdy po raz pierwszy postawiliśmy nogę w Porto (Portugalia) nie mieliśmy pojęcia jak kupić poprawnie bilet, a opis na stronach w necie nie do końca nam to tłumaczył. Stwierdziłam, że po powrocie do Polski przełożę to na "chłopski rozum".
O co zatem chodzi ze strefami (zonami) w Porto i jak je poprawnie liczyć, by dobrze kupić bilet?
Poniżej mapka, która nieco pomoże.
Naszym głównym przystankiem było "Trinidade" w strefie C1.
Aby dojechać do lotniska, przystanek "Areoporto" fioletową linią przejeżdżaliśmy strefy C1, C2, C5 oraz N10 co znaczy, że należy kupić bilet z4 na 4 strefy.
Aby dojechać nad ocean do przystanku "Matosinhos Sul" pokonywaliśmy strefy C1, C2 i C3 co znaczy, że należy kupić bilet z3 na 3 strefy.
To samo dla przypadku biletów 24h. Liczymy przez ile wieloboków będziemy przejeżdżać przez kolejną dobę naszego pobytu i na na tyle stref kupujemy bilet.
Warto wziąć pod uwagę fakt, że za każdy papierowy kartonik płacimy 0,60 Euro, więc jeśli jedziemy gdzieś i wracamy i takie rozwiązanie nam bardziej pasuje, to możemy kupić na jeden kartonik wielokrotność biletu (2 przejazdy, 10 przejazdów i jak dobrze pamiętam 6 przejazdów) - wszystkie będą na tyle samo stref, ale za sam bilet zapłacimy tylko raz 0,60 Euro.
Jeśli chodzi o cennik biletów, to znajdziecie go na stronie https://en.metrodoporto.pt/pages/397 (zakładka "Fares", jeśli przekierowałoby Was na stronę główną z jakiejś nieokreślonej przyczyny).
Pozdrawiamy i życzymy wspaniałego Nowego Roku!
Subskrybuj:
Posty (Atom)