Po Goteborgu, w którym wydaliśmy dość dużą kwotę na karty miejskie, tu zdecydowaliśmy się jedynie na bezpłatne atrakcje. Na szczęście w Oslo takich nie brakuje, bo jest tu wiele pięknych budynków i kamienic, które można podziwiać bez końca.
Gdy już nacieszyliśmy się Operą i zrobiliśmy całą serię zdjęć w różnych ujęciach, zdecydowaliśmy się na główną ulicę prowadzącą w stronę Pałacu Królewskiego. Po drodze oglądaliśmy fontanny, pomniki, napisy na chodniku, kwiaty, uśmiechniętych ludzi i odrestaurowane kamienice. Zajrzeliśmy również do punktu informacji miejskiej, który z dworca kolejowego został przeniesiony w okolice Teatru. Pobraliśmy sobie mapkę, by odnaleźć na niej kolejny wybrany punkt programu.
Dotarliśmy do Pałacu powolnym kroczkiem robiąc po drodze całą serię zdjęć. Asia nie mogła się nacieszyć Panami wartownikami i od jednego do drugiego przechodziła prosząc byśmy robili kolejne kadry. Miała przy tym sporo frajdy.
Obeszliśmy Pałac dookoła zatrzymując się na chwilkę przy jeziorkach na tyłach w parku, by odetchnąć od upału. Obejrzeliśmy raz jeszcze mapkę i obraliśmy właściwy kierunek. Jakieś 1,5-2 km dalej dotarliśmy do celu. Weszliśmy przez bramę i pierwsze co pobiegliśmy do toalety :-) Oczywiście była płatna, więc po wyszukaniu monety przekroczyłyśmy próg. Jakie było nasze zdziwienie, gdy usłyszałam głos dla rodaków bezpłatnie. Okazało się, że był to polski licealista, który zakochał się w Oslo i gdy kolega zaproponował mu tu pracę, bez wahania się zgodził i powrócił. Po krótkiej rozmowie poszliśmy oglądać to po co przybyliśmy, a więc rzeźby Vigelanda.
Sam park jest ogromny i bardzo piękny, choć troszkę niesamowity. Każda rzeźba przedstawia jakąś scenkę z życia człowieka, ale jest tam dużo, a nawet bardzo dużo nagości. Myślę, że w Polsce by to nie przeszło, choć nie ma w tych rzeźbach ani grama seksualnych podtekstów.
Zrobiliśmy sobie kilka fajnych ująć, powygłupialiśmy się (z resztą jak reszta turystów) i mocno zmęczeni zdecydowaliśmy wracać do auta.
Po dobrych 45 minutach byliśmy na podziemnym parkingu. W pełni zadowolona zabrałam portfel i poszłam do automatu, ponieważ miałam papierowe norweskie korony i chciałam je wykorzystać. Włożyłam bilecik, a tu szok - automat pokazał 270 koron (135zł). Masakra! To miało być tanie zwiedzanie, a okazało się, że zapłaciliśmy tyle co za camping. Cóż... włożyłam pieniążki do wielkiej szafy, odebrałam karteczkę i wróciłam do auta, by zmywać się jak najszybciej. Jak powiedziałam Marcinowi ile zapłaciłam za parkowanie, to nie wiedział co powiedzieć.
Tak więc w Oslo spotkaliśmy najdroższy parking w życiu. Dodam, że staliśmy tak około 5h :-)
Łoo ja... No to zaszaleliście z tym parkingiem, po burżujsku, rzekłabym :D
OdpowiedzUsuńJakbyśmy wiedzieli co czynimy, to pewnie w życiu byśmy nie pomyśleli, żeby tam parkować :-)
UsuńŚwietny wypad! Ale to niestety Oslo - zawsze pójdzie trochę więcej pieniędzy niż się spodziewamy... ;)
OdpowiedzUsuńAle być w Norwegii i nie zobaczyć Oslo, to byłaby porażka ;-) Dlatego mimo wszystko nie żałujemy, choć długo będziemy pamiętać :-)
UsuńMy w lipcu, za parkowanie w Bergen koło targu rybnego zapłaciliśmy 500NOK ....... kary za brak ważnego biletu :-)
OdpowiedzUsuńprzyznam, że zwaliło mnie z nóg... nieźle... chyba wolę nasze 270 NOK, choć i tak uderzyło nas po kieszeni
UsuńTo są właśnie te norweskie ceny i mandaty :-)
Wow i to jest duża suma za parking. Dobrze, że w moich okolicach parking przy lotnisku Katowic jest w bardzo przystępnej cenie :)
OdpowiedzUsuń