Ciąg dalszy naszej bałkańskiej przygody...
Do Sofii doleciałyśmy prawie o północy. Przy odprawie poznałyśmy fajną parę z Polski i razem z nimi dojechaliśmy z lotniska do centrum. Dzięki temu zaoszczędziłyśmy na taksówce. Dziękujemy!
Nasz hostel znajdował się kilka kroków od Soboru św. Aleksandra Newskiego i Lwa Bułgarskiego, więc po śniadanku udałyśmy się właśnie tam.
środa, 12 września 2018
wtorek, 11 września 2018
Ateny - wolnym krokiem po stolicy Grecji
O kosztach naszej podróży po Bałkanach pisałam już TUTAJ. Dziś będzie o szczegółach naszej podróży.
Jest 5 sierpnia. Godzina 4:30. Stoimy już pod wejściem na lotnisko. O 6:00 zgodnie z planem powinnyśmy wznieść się w powietrze i udać do naszej kolejnej stolicy Europy - Aten.
Radość jest, choć niewyspanie rządzi na ten moment.
W Atenach lądujemy o czasie czyli około 9:30.
Nie musimy odbierać bagażu, bo mamy ze sobą jedynie podręczny, więc udajemy się na poszukiwania autobusu X95, który dowiezie nas do miasta. Znajdujemy. Wyzwaniem okazuje się kupno biletu, bo każda osoba zapytana o kiosk czy automat z biletami pokazuje nam inny kierunek. Udaje się dosłownie minutę przed odjazdem autobusu.
X95 do centrum miasta jedzie jakieś 1,5h i jest to wyzwanie dla naszych tyłków. Kierowca ma w nosie wszelkie zwalniacze, więc podskakujemy co chwila do góry jak worki z ziemniakami. Wszyscy patrzą się po sobie i nie dowierzają, że tak właśnie wygląda transport w cywilizowanym mieście.
Kupujemy bilet na metro i docieramy, gdzie trzeba. Mieszkamy u Pani Izy w Petaluda, którą polecamy. Czułyśmy się tam jak w domu. Pani Iza od kilku lat mieszka w Grecji. Bardzo dba o swoich gości i podpowie Wam jak poruszać się po Atenach, gdzie zjeść i co warto zobaczyć.
Zrzucamy bagaże na naszym mieszkanku, odbieramy klucze i podejmujemy wyzwanie Akropolu. Jest jakieś 35 stopni. Zabieramy picie i nasze butki od Chiruca. Nie dlatego, że musimy, ale dlatego, że na Akropolu będzie piach, kurz i kupa kamieni.
Metrem jedziemy na Monastiraki. Wysiadamy na placu i wzrokowo kierujemy się na górę. Wiemy, że nie należny iść na główną bramę, a nieco na lewo. Tam znajduje się drugie, mniej oblegane wejście. Błądzimy i gubimy się na krętych uliczkach. Są jednak tak piękne, że nie żałujemy.
Jest 5 sierpnia. Godzina 4:30. Stoimy już pod wejściem na lotnisko. O 6:00 zgodnie z planem powinnyśmy wznieść się w powietrze i udać do naszej kolejnej stolicy Europy - Aten.
Radość jest, choć niewyspanie rządzi na ten moment.
W Atenach lądujemy o czasie czyli około 9:30.
Nie musimy odbierać bagażu, bo mamy ze sobą jedynie podręczny, więc udajemy się na poszukiwania autobusu X95, który dowiezie nas do miasta. Znajdujemy. Wyzwaniem okazuje się kupno biletu, bo każda osoba zapytana o kiosk czy automat z biletami pokazuje nam inny kierunek. Udaje się dosłownie minutę przed odjazdem autobusu.
X95 do centrum miasta jedzie jakieś 1,5h i jest to wyzwanie dla naszych tyłków. Kierowca ma w nosie wszelkie zwalniacze, więc podskakujemy co chwila do góry jak worki z ziemniakami. Wszyscy patrzą się po sobie i nie dowierzają, że tak właśnie wygląda transport w cywilizowanym mieście.
Kupujemy bilet na metro i docieramy, gdzie trzeba. Mieszkamy u Pani Izy w Petaluda, którą polecamy. Czułyśmy się tam jak w domu. Pani Iza od kilku lat mieszka w Grecji. Bardzo dba o swoich gości i podpowie Wam jak poruszać się po Atenach, gdzie zjeść i co warto zobaczyć.
Zrzucamy bagaże na naszym mieszkanku, odbieramy klucze i podejmujemy wyzwanie Akropolu. Jest jakieś 35 stopni. Zabieramy picie i nasze butki od Chiruca. Nie dlatego, że musimy, ale dlatego, że na Akropolu będzie piach, kurz i kupa kamieni.
Metrem jedziemy na Monastiraki. Wysiadamy na placu i wzrokowo kierujemy się na górę. Wiemy, że nie należny iść na główną bramę, a nieco na lewo. Tam znajduje się drugie, mniej oblegane wejście. Błądzimy i gubimy się na krętych uliczkach. Są jednak tak piękne, że nie żałujemy.