poniedziałek, 22 lipca 2019

Zobaczyć Longyearbyen z góry

Zanim poleciałyśmy na Svalbard, marzyłam o tym, by wejść na wzgórze nad miasteczkiem Longyearbyen i zobaczyć je z góry. To był dla mnie wyjątkowy widok. Miasteczko, które funkcjonuje cały rok, które położone jest najwyżej na północ i w którym jest mniej osób niż niedźwiedzi polarnych na Svalbardzie.
Dzień po przylocie umówione byłyśmy na trekking z Reinie i jego piękną suczką Sissi. Szłyśmy my dwie i jeszcze jeden chłopak z Ukrainy. Rano spotkaliśmy się na śniadaniu w kuchni. Na spokojnie wszyscy zjedli, spakowali co potrzebowali i ruszyliśmy na lotnisko. Z lotniska bowiem zamawia się taksówki. Tu jest asfalt, a do campingu prowadzi tylko szutrowa droga od strony nabrzeża. Tak jest wygodniej, szybciej i taniej. Podejście pod górkę do lotniska zajmuje max 5 minut, więc to żaden wyczyn. Taksi zabiera nas pod stary i piękny svalbardzki kościółek. Obok rozpoczyna się szlak na górę. Jest stromo i mnóstwo kamieni. Trekkingi to cudowne buty, które ratują nogę przed skręceniem, ale także przed wodą, której tu dużo. Podłoże jest jak gąbka, bo w zimie leżało połacie śniegu (nadal leżą) i wszystko przy temperaturze 11 do 13 stopni topnieje z dnia na dzień. Będzie tak topniało do kolejnej zimy. Idziemy, idziemy. Przyznaje, że chwilami tracę oddech. Jest tak stromo, a ja zero kondycji. Tu natura nie wybacza. Trzy głębokie wdechy i dalej. Po około godzinie docieramy na górę. Widoki ♥♥♥ nie da się ich opisać słowami. Kiedy człowiek setki razy widzi ten widok na zdjęciach w internecie i nagle staje tu i widzi to na żywo, to aż łzy cisną się do oczu. Jest cudnie!




niedziela, 21 lipca 2019

Dotknąć Arktyki (Svalbard, Spitsbergen)

Sobota rano 5:40. Czekamy na pociąg, który zaraz zabierze nas do Gdańska. To będzie tylko przystanek na naszej trasie, ale już jestem podekscytowana, że wyruszam przed siebie, gdzieś w nieznane.
W Gdańsku było jak zawsze, fajnie, ciepło i wesoło. Dużo się działo. Trafiłyśmy na święto Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej Polskiej, odwiedziłyśmy Gdyńskie Akwarium i zakończenie pokazów we FlyBordzie. Wszystko piękne, ale nastał moment, gdy trzeba było spakować manatki i ruszyć dalej na północ. Rano wymeldowałyśmy się z hostelu i podreptałyśmy na przystanek autobusowy. Chwilę potem autobus zabrał nas na krajoznawczą wycieczkę w kierunku lotniska. Spakowałyśmy nasze plecaki po raz pierwszy w torby ochronne, poszłyśmy sprawdzić czy waga jest poniżej limitu i odprawiłyśmy się. Nadałyśmy bagaż i przeszłyśmy kontrolę bezpieczeństwa. To wszystko trwa tak długo, że nie wiadomo kiedy, a już pakowałyśmy się na pokład naszego airbusa do Oslo. Chwilę potem start, a nieco ponad godzinkę później - lądowanie. Z lotniska do hotelu miałyśmy dwa przystanki lotniskowym autobusem transferowym. Na szczęście Asia jeździ nim za darmo, więc jeszcze jakoś się to kalkuluje. Noc w hotelu minęła szybko i wygodnie. Rano śniadanie, pakowanie kilku wcześniej wyciągniętych drobiazgów i ponownie w drogę. Autobus transferowy, odprawa, nadanie bagażu, kontrola bezpieczeństwa... oraz tym razem kontrola paszportów... bo wylatujemy poza Unię Europejską. Pan w okienku potwierdza "Svalbard... ochocho". To chyba znaczy, że nie często latają tam matki z dziećmi na wakacje. Chwila oczekiwania. Ostatnia toaleta, bo w końcu lot potrwa 3 godziny i nareszcie wsiadamy do samolotu. Start, piękne widoki. Drzemka. Przebudziłam się nad Lofotami. Z góry pilot potwierdza, co podziwiamy. Jest już cudnie. Przechodzą ciary, a będzie jeszcze lepiej.
Zaczynamy lądować. Nie mogę się doczekać i jednocześnie mam obawy. To dość "egzotyczny" kierunek, ale jak my nie damy rady, to kto da. Jesteśmy już na ziemi. wychodzimy z samolotu na płytę lotniska. Dotykam stopami mojej wymarzonej Arktyki. Wcale nie jest tak zimno jak by się mogło wydawać.